12 maja 2024

The Zenith Passage – Datalysium [2023]

The Zenith Passage - Datalysium recenzja reviewThe Zenith Passage to całkiem niezły przykład tego, jak kapryśne są „opiniotwórcze” media na zepsutym kapitalistycznym Zachodzie. Debiut zespołu był przez nie bardzo wyczekiwany, a później wychwalany pod niebiosa niemal jako objawienie i sensacja dekady. Minęła ledwie chwila, The Faceless niespodziewanie wrócili z „In Becoming A Ghost”, krytycy zapieli z zachwytu, a The Zenith Passage zostali odsunięci na boczny tor i słuch o nich zaginął. Do tego stopnia, że nagrany w kompletnie nowym składzie i wydany dla Metal Blade Datalysium przeszedł właściwe bez echa.

Drugi album The Zenith Passage powstał na bazie praktycznie tych samych inspiracji co „Solipsist” (żeby się nie powtarzać, odsyłam do wyliczanki w recce debiutu, a dodam tylko Fleshgod Apocalypse i Odious Mortem) i są one równie mocno wyczuwalne, a jednak rezultat, jaki zespół osiągnął, jest zdecydowanie inny. Oczywiście wciąż mamy do czynienia z graniem na maksa eklektycznym, urozmaiconym, pokombinowanym i w pewnym stopniu — choć nie do przesady — wymagającym, ale nastąpiło tu coś, co niekoniecznie mi siedzi – przesunięcie akcentów w stronę klimatu i progresywnych dźwięków, a to oznacza więcej ambientów, elektroniki, wyciszeń oraz czystych wokali. Datalysium niczym w soczewce skupia wszystko, z czego korzysta się we współczesnym progresywnym death metalu.

Korekta stylu odbiła się rykoszetem na ogólnej wyrazistości The Zenith Passage, bo przy okazji łagodzenia muzyki i czynienia jej bardziej przystępną zespół stracił nieco ze swojej mini oryginalności. Chociaż może to tylko kwestia interpretacji, bo gdyby charakterystycznych bzycząco-świszczących riffów (kto raz je usłyszał, ten wie, o co chodzi) było więcej, to pewnie bym narzekał, że stali się kapelą jednego patentu i go desperacko nadużywają, a tak jojczę, że jest ich za mało. Z dwojga złego chyba ten niedosyt jest lepszy, zwłaszcza że Amerykanie sprytnie kompensują go pięknymi melodiami i wyjątkowo barwnymi solówkami. Ba, nawet czyste (nie przepuszczone przez vocoder) wokale udanie odwracają uwagę od niedoboru „firmowych” riffów.

Pod względem realizacji Datalysium wypada okazalej i znacznie mniej szablonowo niż zrobiony hurtem przez Ohrena „Solipsist”. Brzmienie jest cieplejsze i sprawia wrażenie dość naturalnego (to o tyle zabawne, że perkusja poleciała z komputera), natomiast w produkcji zostawiono więcej przestrzeni, dzięki czemu każdy instrument pracuje w szerszym paśmie, a te najbardziej rozbudowane i klimatyczne formy zyskały na podniosłości, zaś wchodzą łatwiej, niż to wynika z konfiguracji samych nut.

The Zenith Passage ulegli tendencji, która mi się nie podoba i napakowali materiał elementami, których z zasady nie trawię, ale mimo pewnych oporów w końcu przekonałem się do ich koncepcji. Ba, w tej chwili Datalysium przemawia do mnie nawet bardziej niż debiut.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/TheZenithPassage

inne płyty tego wykonawcy:








Udostępnij:

9 maja 2024

StarGazer – Psychic Secretions [2021]

StarGazer - Psychic Secretions recenzja reviewZe wszystkich zespołów, jakie w życiu poznałem, aż ciężko mi zrozumieć dlaczego tak długo sam się wahałem, aby się z nimi zmierzyć. Tak wiele średnich albumów ubóstwiam, a tutaj, powszechnie uznana legenda, gdzie każdy się zgadza, że to geniusze, a ja się dygam, żeby ich przesłuchać. Zresztą, co ja debil będę się kłócił. Ich pierwszy album narobił dużo szumu i obecnie jest traktowany jako podstawa ekstremy (ja mam inne zdanie, ale…). Sama grupa nie spieszyła się z powrotami, bo wydawali rzeczy nieregularnie, tak prawie co 5 lat albo i więcej. Psychic Secretions jest jednocześnie czwartym, jak i ostatnim (stan na 2024 r.) albumem formacji.

I słusznie, że się bałem. To jednocześnie jest muzyka, którą każdy, byle prostak może sobie łatwo przyswoić, ale jednocześnie nie każdy będzie w stanie poczuć w sobie, aby się zachwycić. Zgodnie z nazwą zespołu, jest patrzenie się w gwiazdy, to i są oczywiście elementy Black, Death, jak i Otchłań w stylu Portal, nutka Progresji jak Atheist, współczesnych technikaliów (ale bez przesady) i ogromna przestrzeń (słowo: klucz) w produkcji i brzmieniu płyty.

Ale jest też koherentność tego, co chce Stargazer stworzyć. Ani przez moment nie czułem się zagubiony w treści, a ta potrafi iść naprawdę nieraz losowo w różne kierunki. Nie tyle jest to kwestia motywów, które są główne i pośrednie, a przede wszystkim łatwości, z jaką to sobie płynie. Jeśli mówimy o Death Metalu, to mówimy niestety o pewnych standardach, które musza być zachowane, aby dalej to był Death Metal. I tutaj grupa próbuje zrywać z tą otoczką na różne sposoby. Czasem dziwny bas, czasem melodia albo rytm, ale i tak zawsze wraca to do korzeni. To nie jest tak ultragenialne jak Afterbirth („Four Dimensional Flesh”) i nie sprawia, że odkrywam nowe płaszczyzny świadomości. Muzyka jest wręcz dokładnie taka, jaką znamy od przedszkola – zwrotki, refren, przejścia. Niemniej jednak takie numery, jak „All Knowing Cold” dobrze wyjaśniają te zawiłości. Są też i niemetalowe dodatki, ale one nie mają znaczenia, dlatego ich nie opisuję.

Dostajemy pełen program, wręcz jak sztukę teatralną z aktorami i rozdziałami. Jest to równie niewymuszone, co też prawdziwe i szczere, co sobie osobiście cenię. I owszem, zawsze pojawi się jakaś potrzebna krytyka, aby otrzeźwić zanadto podniecony umysł. Słychać mocne powiązania i prawie plagiat z zapomnianym, czeskim Vuvr, zwłaszcza w „Pilgrim Age” (nawiązanie do ich płyty „Pilgrimage”? Przypadek?).

Ostatecznie – dlaczego akurat wybrałem ten album, a nie wcześniejsze? Ten jakoś mi spasował najbardziej – to nie znaczy, że wcześniej było źle. Jak już słusznie zauważyłem, ta grupa ma już swój status i moje pitolenie nic tu nie zmieni. Ale uważam, że dopiero teraz robi się naprawdę ciekawie i jeśli ktoś przysypiał, albo olewał, to może się zdziwić, bo dalej będzie chyba jeszcze lepiej (a już lepiej niż Portal, co nie jest jakoś specjalnie trudne). To naprawdę dobry przykład na to, że można pokazać znane rzeczy w ciekawy sposób na nowo. To jeszcze nie jest to, co sprawia, że się będę zachwycał na maksa, ale mogę śmiało polecać i mówić, że nie jest to już przereklamowana marka.


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/pages/StarGazer/292821067421712
Udostępnij:

6 maja 2024

Altarage – Worst Case Scenario [2023]

Altarage - Worst Case Scenario recenzja reviewNo proszę, Hiszpanie się ogarnęli i wyszli ze swoją hmm… muzyką do ludzi. Po momentami ciężkostrawnym „Succumb” i pseudo eksperymentalnym zapychaczu „Sol Corrupto” Altarage, w bodaj okrojonym składzie, stworzyli materiał, który w porównaniu z wymienionymi wydawnictwami jest względnie normalny, a chwilami stosunkowo przystępny. Czyżby zespół dał dupy? Niekoniecznie, bo ledwie kontrolowany chaos/hałas wciąż stanowi istotny składnik ich stylu, nawet jeśli cała reszta jest teraz łatwiejsza do ogarnięcia.

Po opartym na skrajnościach, często drażniącym błędnik i stanowczo zbyt długim „Succumb” Worst Case Scenario sprawia wrażenie materiału dużo prostszego, bezpośredniego i nastawionego na jebnięcie – takiego do wciągnięcia przy pierwszym przesłuchaniu. To oczywiście pozory, bo muzyka Hiszpanów w dalszym ciągu jest gwałtowna, mocno poszarpana i trzeba jej poświęcić trochę czasu, zwłaszcza że same wokale są męczące (bo i są umęczone) jak nigdy wcześniej. Nie zmienia to jednak faktu, że piąty (dokładnie, nie traktuję „Sol Corrupto” poważnie) album Altarage jest taki, no… zwarty i ponadprzeciętnie uporządkowany – ma wyraźniej zarysowane i w jakimś stopniu przewidywalne struktury, więcej czytelnych riffów i charakteryzuje się zaskakująco przejrzystym brzmieniem.

Altarage udało się zamknąć Worst Case Scenario w 37 minutach — co było rozsądnym posunięciem — więc poszczególne utwory nie są przesadnie długie (z wyjątkiem 9-minutowego „Gift Of Awakening”, z którego można by wyodrębnić ze 2-3 osobne kawałki), a to oznacza, że przynajmniej niektóre z nich powinny dobrze sprawdzać się na koncertach. Piszę niektóre, bo część (a już na pewno „Verdict”) dość długo się rozkręca, zanim przejdzie w wyczekiwany młyn, a taki „Enigma Signals” nie rozkręca się wcale, co jest trochę dziwne jak na „otwieracza”. Mam z tym pewien problem, bo gdyby Hiszpanie nieco bardziej przyłożyli się do aranżacji i zrezygnowali z mniej trafionych pomysłów, cały materiał mógłby poniewierać na równiejszym poziomie.

Mimo pewnych postępów, jakich zespół dokonał od poprzedniego wydawnictwa, Worst Case Scenario w żadnym wypadku nie da się określić najlepszą płytą Altarage, jakkolwiek łapie się na podium. Niemniej jednak ma w sobie to coś, co sprawia, że chce się do niej wracać. Może chodzi o to, że najłatwiej ją zdefiniować jako intensywny death metal?


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ALTARAGE

inne płyty tego wykonawcy:


Udostępnij:

3 maja 2024

Conscious Rot – The Years In Disgust [2014]

Conscious Rot - The Years In Disgust recenzja reviewDruga (i chyba ostatnia) część archiwum litewskiego Death Metalu, co niekoniecznie ma sens, bo mimo skromności kraj ten ma więcej do odsłonięcia, ale podejrzewam, że nie ma jakieś koniunktury na bałtyckie granie, jeśli nie jest to Black/Pagan/Folk Metal.

Część pierwsza była reprezentowana przez zespół o jakże niefortunnej nazwie Dissection, o tyle druga część prezentuje ludzi, która ową wspomnianą formację wspomagała dobrym słowem, czynem i sprzętem. Ale, o ile Dissection był taki sobie, o tyle w przypadku Conscious Rot aż żal, że nic z tego nie wyszło wielkiego.

I tutaj grupa wrzuca jakieś wstawki niestandardowe, ale nie są one daniem głównym – one przede wszystkim wyróżniają tą formację na tle innych, podobnych. O Conscious Rot można rzec, że jest to starcie dwóch koncepcji – Grindcore/Death Metal w stylu Napalm Death „Harmony Corruption” vs Bolt Thrower i holenderski Doom/Death.

Nie gryzie się to, wręcz przeciwnie, połączenie wydaje się być niesłychanie płynne i nieskazitelne. Rzadko kiedy zachwycam się demówkami i choć umówmy się, pierwsze skrzypce gra to późniejsze demo, „The Soil”, to całości nie da się odmówić kunsztu i talentu. Ponownie jak przy Dissection, produkcja jest nad wyraz klarowna i sensowna. Naprawdę mnie to dziwi, bo jak się to porówna czy to z Brazylią, czy z Niemcami, to wypada profesjonalnie i słuchalnie.

Tym bardziej wielka strata, że niestety, ale nic z tego większego nie wyszło. Mimo wszystko wolę odkrywać takie skarbeńki, niż dawać szansę kolejnemu zespołowi ze Szwecji, w pełni wiedząc, czego się należy spodziewać. Szczerze polecam.


ocena: 8,5/10
mutant
Udostępnij:

30 kwietnia 2024

Messiah – Christus Hypercubus [2024]

Messiah - Christus Hypercubus recenzja reviewSzwajcaria nie tylko Celtic Frostem stoi. Wśród perełek znajduje się Messiah – thrash/death metalowy twór, który działał od 1984 do 1995 roku. Potem przez niemalże 20 lat Szwajcarzy skupili się na innych projektach. Dopiero w 2017 Mesjasz powrócił na dobre wydając od tamtego czasu dwa albumy. Tyle historii w dużym skrócie. My zaś skupimy się na najnowszym dziele z 2024 roku Christus Hypercubus.

Technicznie w 45 minutach upychamy 10 utworów, zatem mają one przeważnie ponad 4 minuty. Wyjątkiem jest tu tylko jeden kawałek trwający niecałe 2 minuty. No, ale czas sprawdzić z czym do nas Mesjasz przychodzi.

Płytę otwiera „Sikhote Alin” i jest tu nie lada „suprajs”. Początek brzmi niemal jak folk metal. Jak to? Ano tak to, ćwierkają ptaszki, szum lasu – klimat stricte leśny. Jednakże już po minucie dostajemy z glana w ryj i nie będzie wątpliwości, z jakim gatunkiem mamy tutaj do czynienia. Nowy wokalista Marcus Seebach ma tu nieliche zadanie zastąpić zmarłego 2 lata wcześniej Andy Kaina, który po zawale odszedł z tego świata, a trzeba wiedzieć, że odpowiadał on za wokal na 3-ech ostatnich płytach Messiah. Osobiście uważam, że już w pierwszym utworze rozwieje on wątpliwości odnośnie jakości wokali. Growl Marcusa jest mocny, ale też bardzo „czytelny”. Drugi tytułowy kawałek nieco zwalnia wchodząc w rejony bardziej thrash’owe. Warto zaznaczyć, że zespół bardzo zgrabnie żongluje między gatunkami, czego dowodem jest 3-ci utwór „Once upon a Time… Nothing”, który celuje w bardziej deathmetalowe nuty. Choć przyznać muszę, że ten numer jest przydługawy i słysząc po raz setny słowo „nothing” ma się chęć przewinąć. „Speed Sucker Romance” to (paradoksalnie biorąc pod uwagę słowo „speed”) najwolniejszy utwór na płycie. Wolny death metal bynajmniej nie jest tutaj tak bolesny, aczkolwiek ponad 5 minut doom/deathu zaczynało przynudzać. No i ponownie kwestia liryczna. Refreny są tutaj również za często powtarzane, przez co wkrada się zwykłe znużenie utworem. „Centipede Bite” wraca do prawidłowego thrash’owego łojenia, które nas niejako obudzi z lekkiego marazmu poprzedniego tracku. Najkrótszy „Please Do Not Disturb (While I'm Dying)” to utwór dedykowany zmarłemu Andy’emu. Jest bardzo stonowany i „opowiada” (praktycznie dosłownie, gdyż nie ma tutaj śpiewu) o ostatnich chwilach w czasie trwania zawału, jakoby z perspektywy Kaina. Bardzo fajna „wkładka” w połowie albumu. „Soul Observatory” to z początku wolniejszy niemal klimatyczny utwór przeplatany z mocnymi przyśpieszeniami. Nie da się tutaj nudzić i trwa nieco ponad 3 minuty, co według mnie w przypadku tej płyty wystarczy. „Acid Fish” to bardziej deathmetalowe dzieło. Prawie 5 minut jest całkiem zgrabnie rozbudowane, głównie dzięki długiej solówce. Potem następuje największa chyba wada całej płyty, czyli powtarzalny refren i muzyka przez prawie 2 minuty. Ostatnie dwa utwory to „The Venus Baroness I” i „The Venus Baroness II”, zatem opiszę je razem. Opowiadają one o znalezionej w Egipcie z okresu tzw. „Średniego Państwa” (czyli gdzieś 2000 lat p.n.e.) trumnie i znalezionym w niej poemacie do bóstwa Thota z modlitwą o pomyślne przejście na drugą stronę „życia”. Akurat te dwa dość mocno rozbudowane utwory choć trwają w sumie ¼ całości to są najciekawsze i najmniej nudzą. Jest to bardzo dobre i pomysłowe zamknięcie płyty Christus Hypercubus.

Podsumowując: jeśli ktoś czyta te moje wypociny, zauważy, że rzadko kiedy opisuję każdy utwór z osobna, skupiając się raczej na całości. W tym wypadku niemal każdy utwór różni się, ale wciąż wpisuje się w koncepcję albumu. Wrzucając wszystko do wora czułbym, że nie spełniłem swojego recenzenckiego obowiązku przedstawienia całości. W żadnym wypadku nie mówię, że nie-różnorodność jest wadą. Zwłaszcza deathmetalowcy wiedzą, że to może być ogromny atut produkcji. Messiah jest jednak zespołem, który miksuje gatunki i trudno jednoznacznie ocenić całość, nie rozbierając jej na czynniki pierwsze. Potem te części sklejamy i wychodzi (przynajmniej mnie) naprawdę niezła płyta. Szkoda, że nie jest nieco krótsza, gdyż warstwa liryczna cierpi przez powtarzalność. Produkcja jest oczywiście bardzo dobra, a wszelkie instrumentarium brzmi soczyście. Osobiście dodam połówkę za dobrą robotę Marcusa na wokalu, który należycie oddał hołd poprzednikowi, godnie go zastępując.


ocena: 6,5/10
Lukas
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/MESSIAHthrashingmadness

Udostępnij:

27 kwietnia 2024

Skeletal Remains – Fragments Of The Ageless [2024]

Skeletal Remains - Fragments Of The Ageless recenzja reviewCzas zapieprza, standardy się zmieniają… Jeszcze dziesięć lat temu Skeletal Remains byli czymś na pograniczu obiecującego debiutanta i scenowej ciekawostki – zespołu, który z krańcowego braku oryginalności zrobił paten na siebie. Niektórych to zachwyciło, inni byli oburzeni tak bezczelnym kopiowaniem starych patentów. A obecnie? Podejście Amerykanów do grania specjalnie się nie zmieniło, oryginalność wciąż nie jest ich najmocniejszą (a ściślej – jakąkolwiek) stroną, jednak podejście słuchaczy/krytyków już tak, co kapela zawdzięcza swojej konsekwencji, coraz wyższej jakości kolejnych wydawnictw oraz, co przecież niewykluczone, kontraktowi z dużą wytwórnią.

W przypadku Fragments Of The Ageless Skeletal Remains bez zbędnych ceregieli przechodzą do konkretów i napierają/zachwycają od pierwszego utworu, który brzmi niemal jak „Summoning Redemption” na speedzie. Motoryka tego kawałka jest zabójcza, a jego aranż (doprawiony świetnymi solówkami) wyjątkowo nośny, więc zanim przejdziemy do kolejnego, „Relentless Appetite” trzeba powtórzyć przynajmniej kilka razy. Tak dla pewności, czy aby na pewno jest zajebisty, czy to tylko chwilowe zauroczenie. Jest zajebisty! To się nazywa zacząć z wysokiego C! Najlepsze jest jednak to, że zespół nie odpuszcza, do końca serwując bezbłędny klasyczny death metal, w którym w naturalny sposób przenikają się wpływy Morbid Angel (z naciskiem na „Gateways To Annihilation” i… „Formulas Fatal To The Flesh”), Deicide (ta cudna rytmika w „Forever In Sufferance” i „Void Of Despair”) oraz Hate Eternal (w momentach największej sieczki oraz, co ciekawe, tych bardziej klimatycznych).

Mimo tych jakże oczywistych zapożyczeń i nieodbiegającego od kanonów brzmienia (Dan Swanö ponownie zajął się wykończeniówką), daje się odczuć, że Skeletal Remains stawiają na świeżość i powoli budują — no, próbują budować — własną tożsamość, uwypuklając te elementy, w których mogą najbardziej zabłysnąć, a rezygnując z tych, które są już nadużywane. Stąd też na Fragments Of The Ageless mamy mnóstwo aranżacyjnych smaczków, wysyp błyskotliwych solówek, doskonale obliczone zmiany tempa i lepiej dopasowany do death metalu z przełomu wieków — a przez to mniej vandrunenowski, niestety — wokal. W skrócie: poziom zajebichy jest tu wyśrubowany i właściwie nie ma się do czego przyczepić.

Nie ma, choć ja jednakowoż sypnę paroma, dla większości odbiorców nieistotnymi, uwagami. Po pierwsze – brzmienie. Że jest dobre i naturalne, to się rozumie samo przez się, aaale odnoszę wrażenie, że Swanö mógł w miksie mocniej wyeksponować centralki oraz bas (który swoją drogą i tak jest wyraźniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej) – tak dla mojej chorej satysfakcji. Po drugie – tracklista. Zrezygnowałbym z coveru Hate Eternal (wyszedł cacy, ale to niczego nie zmienia), wywalił nieistotny przerywnik „Ceremony Of Impiety” (nawet w nim podlatuje Morbidami), a w jego miejsce wstawił efektowny instrumentalny „…Evocation (The Rebirth)”, zaś doskonały i szalenie rozbudowany „Unmerciful” przesunął na koniec – tak dla spójności i lepszego efektu.

Pośród wielu mniejszych i większych (w tym tych nadchodzących) rozczarowań 2024 Fragments Of The Ageless jawi się jako prawdziwa perła. W przeciwieństwie do starszych i bardziej utytułowanych kolegów muzycy Skeletal Remains nie pozwolili sobie na fuszerkę, więc ich płyta bez żadnej taryfy ulgowej trafi do czołówek podsumowań za ten rok.


ocena: 9/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/SkeletalRemainsDeathMetal

inne płyty tego wykonawcy:

podobne płyty:






Udostępnij:

24 kwietnia 2024

Dissection – Dissected Tapes [2009]

Dissection - Dissected Tapes recenzja reviewTakiego Dissectiona to na pewno nie znacie i już się zastanawiacie, co to w ogóle jest. Ano jest to zbiór materiału litewskiej formacji o tej samie nazwie, jak ten legendarny szwedzki. Litwa ogólnie mówiąc, nie wytworzyła zbyt wiele, a już tym bardziej nie stworzyła niczego na miarę reszty świata. Na ich usprawiedliwienie można powiedzieć, że wykroili swój własny kawałek ciasta – Black Metal o zacięciu Pagan/Folk.

I wiecie jak to jest – gdy dany styl się przyjmie, to rzutuje on na resztę sceny. Co prawda, Dissection istniał, zanim litewska scena powstała na dobre, ale faktycznie, ma trochę wstawek kulturalnych, jak fortepian. Z dwojga ich taśm zawartych na tej kolekcji, wygrywa zdecydowanie ta druga „Pyramid of Hate”, która jest techniczniejsza, dopracowana i ogólnie lepiej zrobiona, co też jest kuriozum, bo wg historii grupy, osoby odpowiedzialne za nagranie i zmasterowanie taśmy nie miały bladego pojęcia, co to jest.

Tak więc należy się cieszyć, że słyszymy gitary zamiast pierdnięć żuka, a ponadto należy mieć szacunek, że materiał ten mimo obskurności jest bardzo dobrze słyszalny i nie ustępuje profesjonalnym albumom, również z USA. Niemniej jednak trudno się oprzeć pewnej naiwności i braku większego przejawu geniuszu w tym materiale. Mimo iż lepszy od trzeciej ligi, to niekoniecznie jest to jeszcze druga liga. Dobre, solidne rzemiosło.

Kolekcja ta jest, a właściwie była, pierwszą częścią z dwóch odnośnie historii Litwy i jego Death Metalu. Ile tych części planowali to ciężko powiedzieć, ale podejrzewam, że lepsze firmy (w tym chińskie) ubiegły ich jeśli chodzi o re-edycje.

Tak więc po raz kolejny, polecam, ale umiarkowanie.


ocena: 6,5/10
mutant
Udostępnij:

21 kwietnia 2024

Afterbirth – In But Not Of [2023]

Afterbirth - In But Not Of recenzja reviewKu memu wielkiemu zaskoczeniu trzecia płyta Afterbirth właściwie nie zaskakuje. Albo inaczej – zaskakuje tym, że nie zaskakuje. Ale i to do czasu… Eee… Ogólnie chodzi o to, że In But Not Of, zgodnie ze swoim mętnym tytułem, jest materiałem o wiele bardziej niejednoznacznym i trudniejszym do sklasyfikowania, niż jego poprzednicy. Gdy już nabieramy przekonania, że Amerykanie odstawili progresywne zapędy i na pełnej kurwie powrócili do ekstremalnych brutalizmów, oni robią zwrot o 179 i pół stopnia i czarują subtelnymi pasażami, jakby nigdy nie mieli nic wspólnego z death metalem. A to nie jest ich ostateczna forma…

Czego jak czego, ale nie można zarzucić Afterbirth, że nagrywają takie same płyty. Albo że brakuje im pomysłów, bo tych zdają się mieć aż za dużo. Poza tym zespół nie jest przesadnie przewidywalny ani wierny tylko jednej sprawdzonej (?) formule, no i nie stara się przypodobać każdemu. Na In But Not Of Amerykanie z dużą swobodą przeskakują od death-grindowych, mocno pogmatwanych wyziewów do spokojnych i naprawdę klimatycznych zagrywek, w dodatku robią to w najmniej oczywistych momentach, za nic mając gatunkową poprawność oraz możliwości percepcyjne odbiorców. Nie powiem, w tym podejściu jest coś imponującego, bo Afterbirth nie cofają się przed wprowadzeniem do swojej muzyki niczego, co w jakiś, niekoniecznie pojęty dla nas, sposób pasuje im do ogólnej wizji – czy to będzie heavymetalowy galop, czy rozbudowane plamy klawiszy.

Oczywiście w sytuacji tak wielkiego zróżnicowania ciężko wskazać choć jeden kawałek, który mógłby być wizytówką całej płyty, bo każdy wyrwany z kontekstu w jakimś stopniu zakłamuje jej obraz – albo będzie za dużo sieczki, albo za dużo progresji, albo te proporcje będą podejrzanie wyrównane… Płyt słucham w całości, od A do Z, więc nie mam z tym problemu, bo ten widzę gdzie indziej – w konstrukcji materiału. Na „Four Dimensional Flesh” działo się bardzo dużo i niekiedy bardzo dziwnych rzeczy, ale sposób ich rozłożenia i wyważenia pomniejszych akcentów bardziej do mnie przemawiał; muzyka wciągała i trzymała w napięciu. Na In But Not Of, zwłaszcza w drugiej połowie, trafiają się momenty (choćby w „In But Not Of”, „Angels Feast On Flies” czy „Time Enough Tomorrow”), kiedy moja uwaga gdzieś ulatuje, mimo iż w teorii lecą całkiem ciekawe dźwięki. Z tego powodu album miejscami się rozmywa, a przez to wydaje się znacznie dłuższy, niż jest w rzeczywistości.

Pomimo tego, że bardziej narzekam, niż chwalę In But Not Of, to zdecydowanie warto zapoznać się z tym materiałem – jest złożony, wymagający i potrafi zaskoczyć, a przy tym został świetnie zrealizowany. Choć na pewno nie jest najlepszą pozycją w dorobku Afterbirth — bo brzmi jak etap przejściowy między „The Time Traveler’s Dilemma” a „Four Dimensional Flesh” — to spokojnie deklasuje wiele podobnych stylistycznie wydawnictw.


ocena: 8/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/AfterbirthNYDeathMetal

inne płyty tego wykonawcy:

Udostępnij:

18 kwietnia 2024

Cult Of Eibon – Black Flame Dominion [2021]

Cult Of Eibon - Black Flame Dominion recenzja reviewTyle złego mówi się o szatanie, a tu proszę, czciciel szatana wyciąga pochodnie i naprowadza samoloty na pas startowy, aby nie doszło do kolizji, jak w Smoleńsku. Jak zwykle propaganda chrześcijańska będzie śmieszkować, że się ubrał jak na juwenalia.

Ale ja chciałem zadać inne pytanie tak w sumie. Lubicie Varathron? Necromantia? Stary Rotting Christ? Thou Art Lord, Nightfall, Septic Flesh? No to macie bezpieczny materiał bez wymuszenia. Jako, że jestem rzetelnym reporterem, który nigdy się nie myli (już widzę jak demo się uśmiecha złowieszczo na to zdanie i to jak często musiał mnie poprawiać [Pan se popaczy na oryginał tego zdania… – przyp. demo]), zrobiłem dochodzenie i niestety, po raz kolejny się okazało, że projekt ten, jest dziaderski (nie lubię tego słowa, ale oddaje ono istotę problemu).

Otóż, ludzie którzy to tworzą, mieli demówki w latach 94-99. Nie jest to więc nowe pokolenie, a raczej staruchy, które wreszcie mogą wydać płytę. To jest 100% grecki zespół i oczekujcie 100% greckiego grania. Mówi się na to Black Metal. Jak zwał tak zwał, jest tu Doom, jest tu Death i jest tu pewna antyczna refleksja w graniu. Podoba mi się to niezmiernie. Nie jest to produkowane masowo, dlatego można to popijać do krewetek i kalmarów, albo innych owoców morza. Najlepiej popić winem. Wino, kobiety, Black/Death. Wierzcie mi lub nie, ale to może być najfajniejsza rzecz, przy której się zatrzymacie przy okazji. Polecam.


ocena: 8/10
mutant
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/TheCultOfEibon
Udostępnij:

15 kwietnia 2024

Impetuous Ritual – Iniquitous Barbarik Synthesis [2023]

Impetuous Ritual - Iniquitous Barbarik Synthesis recenzja reviewPrzez długi czas wydawało mi się, że jestem oziębły w stosunku do Impetuous Ritual, wszak — przynajmniej w teorii — od początku robili ścianę pojebanego hałasu, który powinien srogo potargać mi jelita. Tymczasem mnie ani brewka nie tyknęła – ani za pierwszym, ani za drugim, ani za trzecim razem. Łotefak? Dopiero Iniquitous Barbarik Synthesis unaoczniła mi, że problem nie leżał we mnie, tylko w zespole. Po prostu pierwsze płyty Australijczyków w żaden sposób nie urywały dupy i nawet na siłę nie dało się w nich doszukać czegoś wyjątkowego.

Z perspektywy czasu stare materiały grupy sprawiają wrażenie trochę nieprzemyślanych i poskładanych z przypadkowych dźwięków – byle był chaos, a poziom decybeli się zgadzał. Na czwartej płycie Impetuous Ritual słychać natomiast postęp w podejściu do aranżacji – dalej są gęste, ale za to bardziej poukładane (co nie znaczy, że prostsze) i przejrzyste, więcej w nich punktów zaczepienia (choćby w postaci solówek czy riffów ze śladową ilością melodii), a mniej jałowego napierdalania na oślep. Ponadto zespół wyraźnie lepiej (bo świadomie?) korzysta z kontrastów — co najlepiej słychać w dwunastominutowym kolosie „Psychic Necrosis” — unikając w ten sposób monotonii, o jaką w tym stylu łatwo.

Uzupełniając nieprzenikniony hałas odrobiną przytłaczającego klimatu, muzycy Impetuous Ritual nie straci nic z ze swojej ekstremalności, choć — świadomie czy nie — zbliżyli się do tego, co z wielkim wyrachowaniem robią Mitochondrion czy Abyssal. Oczywiście mniej w tym wpływów doom i ambientu, ogólna czytelność materiału również jest inna, ale odczucia Iniquitous Barbarik Synthesis wywołuje bardzo podobne, zwłaszcza w wieńczącym płytę „Metempsychosis”, który być może jest jakimś wyznacznikiem kierunku, w jakim zmierza Impetuous Ritual. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Australijczycy wreszcie stworzyli album, który wbrew pozorom wcale nie jest płaski i jednowymiarowy.

Warto było mieć Impetuous Ritual na radarze przez piętnaście lat i nie zniechęcać się kolejnymi produkcjami zespołu, bo Iniquitous Barbarik Synthesis to krążek, który ma do zaoferowania więcej, niż cała ich dotychczasowa dyskografia. Przesadzam? Nawet jeśli, to niech to posłuży za rekomendację.


ocena: 7,5/10
demo
oficjalny profil Facebook: www.facebook.com/ImpetuousRitual
Udostępnij: